fbpx
Tim Teller
Opowiadam, dlaczego podróż to dopiero początek. Na blogu odnajdziesz porady na temat podróżowania, blogowania podróżniczego i profesjonalizacji podróży.
Zapisz się do newslettera

Tim Teller 2017. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Na markę swojego nazwiska trzeba zapracować. Podróżnicy nie mają ścianek i pudelka. Nie ma sezonowców. Parę tysięcy polubień i kilka artykułów w podrzędnych gazetach nie zrobi z Ciebie wytrawnego obieżyświata. To ciężka praca, o ile pracą można nazwać wyznaczanie sobie własnych granic na drugim końcu świata i przekraczanie ich ku zdziwieniu niedowiarków.

Marek Kamiński właśnie takich granic przekroczył wiele. Największa to oczywiście bieguny i szybki kurs zrobienia mężczyzny z Jaśka Meli. Obecnie jego nazwisko otwiera większość drzwi. Nie ważne, czy są to drzwi do telewizji, sponsora czy warzywniaka. Każde z nich dają korzyść.

To już było

Gdy wyjeżdżałem rok temu rozmawiałem z kilkoma znaczącymi przedstawicielami mediów. Nie jakiś tam tygodnik z Pcimia Dolnego, lecz szanujące się media ogólnopolskie. Chciałem się dowiedzieć, jak do takich spraw podchodzą Ci wielcy, jakie mają wymagania, jaki jest z nimi kontakt. Coś w rodzaju wyczucia rynku. Wszyscy najwięksi równo zlali mnie ciepłym moczem, jednak wiem, że przyjdą. Sami, ja mam czas. Łącznie z paniami z pewnej śniadaniówki, które pluły na mnie dobre kilkanaście minut mówiąc, że deszcz pada. Z nich pośmieje się w swoim czasie. Teraz wiem, że nic lepszego poza odpuszczeniem starań nie mogłem zrobić. Patronaty w ogóle nie były mi potrzebne i więcej z własnej woli o nie prosić nie będę. Szkoda czasu.

Mój wyjazd nie nadawał się na patronat. Nie trzymał się żadnych ram, ale nie było jednak najważniejsze. Szybko zdałem sobię sprawę, że to wyjazd w którym ważniejsze od przejechanych kilometrów jest to co przeżyłem wewnątrz. Własne przemyślenia, poznani ludzie i wartości z niego wyniesione.

Słyszałem, że to już było, że wszyscy tak podróżują, Europa jest tak nudna, nie ma tutaj niczego odkrywczego, w ogóle to zawracam gitarę bo teraz nic pionierskiego nie da się zrobić. Oczywiście jeśli ktoś łaskawie poświęcił mi parę minut swojego życia. To już był wyczyn.

Gwarantuję, że z Tobą byłoby tak samo. Nie dlatego, że jesteś beznadziejny a dlatego, że media w większości mają Cię za śmiecia, któremu nawet nie warto odpisać. Twoja gówno warta inicjatywa nie nabije oglądalności, nie zapełni rubryki na pierwszej stronie. Nie masz nazwiska, robisz w większości to, co zrobiła już masa innych osób. Łykniesz wmawiając sobie, że może dostają dużo maili i Twój zaginął. Może nie zdążyli jeszcze odpisać bądź wybrałeś niewłaściwego maila. Zrozumiesz to, kiedy zacznie się starać o patronat.

Bujda jakich mało.

Możesz zrobić to, co zrobiło przed Tobą wiele innych osób w sposób powtarzany już kilkukrotnie a i tak pojawicie się w śniadaniówce. Musisz być tylko Markiem Kamińskim.

Idź szlakiem świętego Jakuba

O tym szlaku można powiedzieć wiele, lecz na pewno nie to, że jego przejście jest odkrywcze. Nie ważne, jak wielkiej filozofii byś nie dołożył, to tylko szlak. Przechodzisz go dla siebie, z wewnętrznej potrzeby, nie lansu i błysku fleszy. Z gówna bata nie ukręcisz.

Marek Kamiński właśnie teraz zdobywa swój trzeci biegun, zwany Santiago de Compostela. Tak, to hiszpańskie Santiago, do którego poszli już prawie wszyscy pielgrzymi. Poszli, pojechali, przepłynęli, przeczołgali się. Zrobili wszystko co tylko możliwe z tym zmielonym medialnie do granic możliwości szlakiem. Były książki, blogi, krótkie filmiki a nawet profesjonalne filmy. Marek postanowił iść z Kaliningradu przez kilka krajów, aż do samej mekki pielgrzymów. Z rozpisanym sztywno planem obecnie jest gdzieś w okolicach Kamienia Pomorskiego, zbierając fundusze na swoją fundację oraz promując przy tym nową, autorską metodę nauki Biegun, czyli teraz modna podróż ze szczytnym celem.

Kto z Was słyszał o Łukaszu Superganie? Pewnie niewielu. Ilu z Was widziało go w śniadaniówce? Nikt, bo nigdy w niej nie był. W 2013 roku przeszedł z Polski do Santiago de Compostela w 111 dni pokonując prawie 4000km. Bez szumu, bez nakręcających zajączków. Łukasz jest osobą znaną w środowisku podróżniczym (wtedy jeszcze nie był), w medialnym w ogóle. Wyprawa Łukasza odbiła się w powszechnych mediach jak większość tego typu wyjazdów czyli zero. Kilka branżówek o nim wspomniało, ale czym jest branżówka przy telewizji.

Gdybyś zrobił taką wyprawę, dostałbyś co najwyżej patronat średniej wielkości portalu ogólnopolskiego. Z radością byś dziękował Bogu za hojność i dobry dzień redakcji. O sponsorze nawet nie mówię, bo tutaj możesz liczyć na podrzędne firmy.

Wszystkim znane? Nie koniecznie

Zorganizowana przez Marka wyprawa ma patronat medialny TVP 1, National Geographic, Gazety Wyborczej i Discovery Chanel. Ponadto wspiera go pięć polskich ambasad, kilkunastu partnerów, w tym kilka znaczących firm. Piszą o nim największe polskie portale.

Teraz niech, ktoś mądry wytłumaczy mi jak to możliwe, że przerobiony przez wielu temat spotyka się z zainteresowaniem TVP 1? W jaki sposób National Geographic w całej swojej doniosłości zainteresował się spacerowaniem przez Rosję, Polskę, Niemcy, Belgię i parę innych, nudnych jak flaki krajów? Co w tej wyprawie jest niezwykłego, skoro sam zainteresowany zaznacza, iż będzie miała ona wymiar przede wszystkim wewnętrzny? Nic.

Na portalu mypielgrzymi.pl znajdziemy taki cud:

Od lat w dyskusjach podczas spotkań tzw. caminowiczów wspomina się o potrzebie wysłania znanej twarzy do Santiago de Compostela. Twarzy, która po powrocie mogłaby opowiedzieć Polakom jak Camino zmienia człowieka.

Wiadomo, że Łukasz nie mógł o tym opowiedzieć, szlak musi przejść Marek, który powie nam wszystkim jak zmienił się po wyprawie. Pielgrzymi z Polski wysyłają Marka z prostą misją: jedź, zmień się i opowiedz nam jak tego dokonałeś. Co jeśli się nie zmieni? Jeśli otoczka medialna zabije wewnętrzne przeżycia? Tego plan nie przewiduje, wszak misja musi zostać zrealizowana do końca.

Właśnie to daje znane nazwisko. Możesz zrobić to, co zrobili już wszyscy, ale Twoje działanie będzie wyjątkowe i oglądane przez tysiące. Nie ważne czy do mediów trafiło już kilkanaście podobnych wypraw, ta jest jedyna i relacjonowana. Szkoda tylko osób, które zrobiły to już wcześniej, ale nie są na tyle rozpoznawalne, aby dostać choćby trzy linijki w czymś poczytnym.

A teraz idź do Santiago. Tylko nie zapomnij zadzwonić do TVN-u.