fbpx
Tim Teller
Opowiadam, dlaczego podróż to dopiero początek. Na blogu odnajdziesz porady na temat podróżowania, blogowania podróżniczego i profesjonalizacji podróży.
Zapisz się do newslettera

Tim Teller 2017. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Do Włoch nie planowałem jechać. Odwiedziłem je rok wcześniej, więc w zamyśle przejazd obejmował Szwajcarię, Liechtenstein i być może Austrię. Wyszło jak zawsze, na opak.

Tak naprawdę do Włoch było mi nie po drodze ze względu na dużo negatywnych opinii o autostopie w tym kraju. Z racji, iż Hiszpania mnie wymęczyła pod tym względem dosyć mocno, nie chciałem kolejnej szarpaniny. Za dużo to i świnia nie chce. Sam fakt, że tam trafiłem był splotem kilku wcześniejszych podwózek. Szukałem transportu na 30 km a przejeżdżałem po 200km i takim sposobem znalazłem się najpierw na wybrzeżu, następnie w Monako, z którego innej drogi jak przez Włochy nie ma sensu obierać.

Pierwszym włoskim transportem były dwie starsze panie. Śmiesznie mówiły, śmiesznie wyglądały i w ogóle były śmieszne. Taki Karol Krawczyk i Tadzio Norek. Pierwsza większa i pocieszna, druga wygadana i żwawa. Jedna z nich wyglądała, jakby co najmniej od kilku lat siedziała w fotelu pasażera, wklejona na stałe w wygniecione już miejsca. Druga natomiast zapomniała zmyć makijażu po swojej osiemnastce i ten zestarzał się razem z nią. Panie były tak zabawne, że zostawiły mnie na środku autostrady. Na nic zdały się wcześniejsze dyskusję, że interesuje mnie tylko i wyłącznie podróżowanie od stacji do stacji. Docelowo jechałem do Rzymu, więc nic więcej po drodze mnie na chwilę obecną nie interesowało. Zostałem na lodzie… dwupasmowym, z ograniczeniem do 130km/h.

Niestety stojąc na autostradzie, trudno było pertraktować o zrobienie zdjęcia. Szkoda, bo kobitki były świetne. Jednak uwierzcie próbowałem:

Foto?!

No.

Foto foto?!

No no.

Foto foto foto!!! pliiiis?!

No no no. Be careful.

Dzięki. Ani fotki, ani bezpieczeństwa, ani właściwej drogi. Sytuacja którą lubię najbardziej- w gnoju po pas – bo właściwie jak inaczej można to nazwać? Szybkim krokiem, a właściwie biegiem znalazłem się na S.O.S- miejscu na autostradzie, gdzie jest więcej miejsca na wymuszony postój i mam większe prawdopodobieństwo, że nie zostanę rozjechany. Sytuacja jak dla mnie patowa, wszak mimo tego, że robiłem różne dziwne rzeczy już na tym wyjeździe, łapanie na autostradzie zawsze jest dla mnie absolutnym maksimum nieodpowiedzialności i nigdy z własnej woli nie pcham się na takie coś.

Opcje były trzy.

  • Złapać stopa. Sprawa oczywista tylko z pozoru, wszak nie wiele osób z własnej woli wyhamuje tylko po to, żeby podwieźć obcego tragarza.
  • Liczyć, że ktoś się zatrzyma na s.o.s z własnej woli bądź potrzeby, aby cos naprawić, zrobić siku, cokolwiek. Co nawet się zdarzyło, jednak oczywiście osoba nie chciała mnie zabrać.
  • Poczekać grzecznie na transport, który sam mnie znajdzie zwany policją bądź ochroną autostrad. Zwłaszcza na ochronę zawsze można liczyć, która prędzej czy później Cię znajdzie.

Samołapiący się autostop

Nie inaczej było w tym przypadku. Po niecałych 30 minutach przyjechała ochrona autostrady. Pan grzecznie wypytał, kazał się schować jak najdalej od drogi i zaproponował pomoc w postaci policji. Tak naprawdę wiedziałem, że tak będzie więc usiadłem grzecznie w cieniu auta, wyciągnąłem bułkę i jak to na wakacjach, odpoczywałem. Policja przyjechała bardzo szybko, w porównaniu do ochrony bez problemu potrafiła porozumieć się po angielsku. Wyjaśniłem, że nie znalazłem się tu z własnej woli oraz, że kieruje się do Rzymu na którego miałem około 300km prostej drogi. Panowie nie chcieli mnie karać mandatem, więc postanowili, że ochrona zawiezie mnie poza autostradę do kolejnego zjazdu.

Od razu zapaliła mi się w głowie lampka.

Ależ panowie, na wyjazd z autostrady to mi nie bardzo pasuje. Nie po drodze, bo ja i tak muszę tą drogą jechać. Wolałbym na stację benzynową, tam kogoś zapytam, może mnie zabiorze.

Panowie spojrzeli się na mnie. Ja na nich. Oni znowu na mnie. Ja na nich. Oni na siebie. Ja na nich. Oni na ochronę. Ochrona na mnie. Gra nerwów.

Policjanci w końcu wyciągnęli z przenośnej lodówki zimne piwko i razem wypiliśmy w cieniu. Okazali się bardzo miłymi ludźmi, choć tak naprawdę w to nie wierzyłem i do końca czekałem na mandat. Długi czas rozmawialiśmy o wpływie chowu klatkowego kur na problem etniczny Kaszubów. Na koniec wyciągnęli grilla, puścili fajerwerki, zadzwonili po panienki i rozkręciliśmy balangę na całego. Na środku autostrady, brakowało tylko Silvio Berlusconiego i bunga bunga.

Chyba nie uwierzyłeś z tym piwem? Nawet włoska policja nie robi tak głupich rzeczy. Wróćmy na ziemie.

Panowie zaproponowali mi, że mogę pojechać z nimi i zawiozą mnie na najbliższą stacje. Bez mandatu, ale za to z podwózką, żyć nie umierać. Mój pierwszy stop, który złapał mnie a nie ja jego. Na stacji stała masa ciężarówek oraz autobus z wycieczką. Wszyscy kierowcy, połowa obsługi stacji i połowa wycieczki spojrzała na mnie jakbym był przestępcą z napisem „niebezpieczny” na czole. Podziękowałem za podwózkę i w miłej atmosferze pożegnałem towarzyszy podróży, który notabene nadłożyli dla mnie kilkadziesiąt kilometrów. Niestety szybko się dowiedziałem, iż na stacjach nie będzie tak kolorowo. Ludzie kłamali mi w żywe oczy, odwracali się, gdy pytałem ich czy mogę się z nimi zabrać. Pomimo, kilkunastu krajów za mną, dopiero tutaj mnie spotkała szczera niechęć pomocy. W Hiszpanii było trudno, to fakt bo ludzie niechętnie pomagali, ale koniec końców takich sytuacji nigdy nie miałem.

Na całe szczęście udało mi się znaleźć osobę, która jechała wprost do Rzymu. Jak zwykle w moim przypadku usnąłem na połowę drogi, drugą połowę przegadałem odpowiadając na podstawowe pytania autostopowicza- skąd, gdzie, po co, za ile i w ogóle to jak się nazywasz. Po siedemnastej dotarliśmy do pochmurnej stolicy. Zaczęła się lekcja religii. Najprawdziwsza w moim życiu.