fbpx
Tim Teller
Opowiadam, dlaczego podróż to dopiero początek. Na blogu odnajdziesz porady na temat podróżowania, blogowania podróżniczego i profesjonalizacji podróży.
Zapisz się do newslettera

Tim Teller 2017. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Gibraltar –  terytorium zamorskie Wielkiej Brytanii, nad którym władze sprawuje królowa Elżbieta II. Można by rzec „Anglia w pigułce” z funtem, językiem angielskim, charakterystycznymi czerwonymi budkami telefonicznymi i typowo angielskimi nazwami ulic. Do Gibraltaru dostaje się autobusem na który fundusze dostaje od nieznajomej mi kobiety. Sprawna kontrola dowodowa na granicy i mogę napawać się kolejnym ciekawym miejscem podczas mojej podróży. Gibraltar jest dla mnie typem miast (jest to państwo, jednak z racji rozmiarów można potraktować w kategorii miasta) które bardzo lubię- małe, konkretne, wiadomo co, gdzie i kiedy. Wiem po co tam jadę, co chcę zobaczyć a jedynym czego nie wiem to sposób w jaki się z niego wydostanę.

Nie przypadkowo przyjechałem na miejsce autobusem, niestety Hiszpania mnie nie rozpieszczała pod każdym względem. Dostałem potężną lekcje pokory i ludzkiej niechęci pomocy. Cały czas sobie powtarzałem, że to tylko Hiszpania którą trzeba przetrwać. Było to o tyle ciężkie, iż zaraz po niej kierowałem się na Włochy, czyli kolejną „kobyłę” na trasie. Jednak gdybym chciał, aby ten wyjazd był łatwy zostałbym we Francji, w której nieznalezienie pomocy jest czymś wręcz niezwykłym. W 2013 roku gdy podróżowałem po południowej Francji rowerem miałem całkowicie odmienne zdanie o ludziach w tym kraju, których stawiałbym na końcu listy pomocnych, daleko za Hiszpanią. Lista bardzo szybko została zweryfikowana i to Hiszpania jest dla mnie krajem, który po wyjeździe wspominam najgorzej. We Francji powszechny problem języka angielskiego z którym zetknie się każda osoba podróżująca po tym kraju w niczym mi nie przeszkadzał. Miałem co jeść, gdzie spać a co najważniejsze czym podróżować. Czyli całkowite przeciwieństwo nieszczęsnej dla mnie Hiszpanii.

Jednak wracamy do Gibraltaru. Dotarłem do niego dosyć późno, więc obrałem prosty azymut- jak najbliżej końca państwa z nadzieją, iż po drodze coś się znajdzie do spania. Pierwsze co rzuca się w oczy jest pas startowy dla samolotów przecinający jedyną drogę do centrum. Wygląda to co najmniej jakby ogromna autostrada tworzyła skrzyżowanie z lokalną ale jakże zatłoczoną drogą. W czasie startu i lądowania samolotów droga zostaje zamknięta i można z bardzo bliskiej odległości podziwiać przelatujące/ przejeżdżające maszyny.Małe, nierzadko wąski uliczki tworzą niesamowity klimat. Cała wyspa jak dla mnie jest mega przemyślana. Może nie ma w tym kunsztu i wielkiej architektury, jednak od tego ważniejszy dla mnie jest klimat, odrębność, inność i ludzie których Gibraltarowi nie można odmówić. Bezproblemowa rozmowa po angielsku daje chwilę oddechu przed kolejną językową walką w Hiszpanii.

P1040611

Do miasta (będę się posługiwał takim określeniem, gdyż trochę głupio zwiedzać państwo) przyjechałem mniej więcej po 20, szybko znalazłem miejską mapę miasta której zrobiłem zdjęcie i ruszyłem w poszukiwaniu Morrisona czyli największego sklepu spożywczego. Na zakupy? Nie do końca. Ale o tym będzie drugi wpis ;) Po odwiedzeniu Morissona, rozpocząłem poszukiwanie noclegu. Z racji dużego zagnieżdżenia znalezienie noclegu nie jest takie łatwe. Jak się później okazało, jest kilka dobrych miejsc ku temu, jak chociażby wcześniej wspomniany koniec miasta tuż przy Morzu Śródziemnym, plaża po drugiej stronie skały oraz jeden z dwóch miejsc wypoczynkowych. Oficjalnie jest zakaz campingowania, jednak w przypadku nierozbijania namiotu nikt nie powinien robić problemów. Problemem natomiast mogą być ludzie, którzy nawet o późnych godzinach nocnych imprezują, spacerują i spotykają się (czasem tłumnie)w obydwu miejscach.

Dotarłem do jednego z nich po 23. Zapytałem mężczyzny ze sklepiku obok czy można tutaj bez problemu siedzieć, zjeść kolacje itp. Mężczyzna odpowiedział, iż jest to dostępne dla wszystkich, jednak nie mogę się kąpać w basenie, gdyż nie ma ratownika. Basen to określenie mocno nad wyrost dla brodzika z wodą do połowy kolan, dlatego też, aby dopełnić dzień luksusem postanowiłem się w nim popluskać, podziwiając w oddali hiszpańskie wybrzeże nocą oraz gwiaździste niebo.

Gdy przychodziłem nie było nikogo, niestety po godzinie zebrały się trzy grupki imprezowe z czego jedna rozpaliła grilla, co nie było znakiem do długiej imprezy. No cóż, gdzieś trzeba się ulokować. Moje miejsce noclegu ulokowałem na samym końcu drugiego miejsca zwanego Camp Bay, pomimo trwających nieopodal imprez oraz obawy, że pijane osoby mnie zauważą i będą problemy. Około godziny 2 w nocy, słyszę nieopodal mnie ryk silników, skuterów, motocyklów i wszelkich innych jednośladów. Szybko się budzę, a przede mną widzę około 10 mężczyzn na jednośladach patrzących się na mnie. Podchodzi do jeden z nich, pyta co tutaj robię i czy coś się stało. Nie do końca pewny czy się obudziłem czy jeszcze śnie, powiedziałem, że tylko śpię, instynktownie w lewej ręce trzymając gaz pieprzowy. Przy grupie kilku mężczyzn nie mam szans, jednak nie przejechałem tylu tysięcy, aby poddać się bez walki. Mężczyzna podał mi rękę, przeprosił za pobudkę i cała grupa przemieściła się na drugi koniec Camp Bayu tak, aby mi nie przeszkadzać. Ufff, obyło się bez problemów. Podczas całego wyjazdu obawiałem się najbardziej właśnie takich sytuacji. Obudzony w środku nocy człowiek nie do końca ma świadomość co się wokół niego dzieje, szczególnie gdy zostanie obudzony w brutalny sposób bądź poczuje, iż jego rzeczy niespodziewanie znikają (na co byłem przygotowany). Na szczęście w tym przypadku skończyło się szczęśliwie, na wszelki wypadek poczekałem jeszcze 30minut czekając czy sytuacja się jakoś rozwinie i poszedłem spać.

P1040546

Plan poranka był prosty- zobaczyć Afrykę, zwiedzić skałę, następnie udać się na obiad. Docieram na skrajny punkt Europy chwilę przed 8 więc nie muszę się martwić o konkurencje przy robieniu zdjęć. Jedynymi osobami, które były tak przede mną są rybacy, ale od nich wcześniej nie sposób wstać ;) Robię sobie zdjęcie z wcześniej wspomnianym wybrzeżem Afryki- można dostrzec Ceutę czyli miasto będące hiszpańskim obszarem kolonijnym oraz wybrzeże Maroka. Długo zastanawiałem się, czy udać się do Ceuty, jednak  słyszałem wiele rozbieżnych opinii odnośnie wymaganych dokumentów. Według jednych potrzebny był paszport- którego nie posiadałem, według drugich z racji, iż jest to cześć hiszpańska wystarczy tylko dowód. Nie zależało mi na zwiedzeniu jednego miasta, dlatego też odpuściłem próby przedostania się na drugi brzeg.Na krańcu można podziwiać pomnik gen. Władysława Sikorskiego, który zginął na Gibraltarze 4 lipca 1943 podczas powrotu z inspekcji sił Armii Polskiej na Wschodzie. Pomnik został przeniesiony z centrum miasta wraz z pamiątkowymi tablicami w języku polskim i angielskim.

P1040550 P1040552

Miasto zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie, mili ludzie i świetny klimat sprawiło, iż przestałem się dziwić temu, iż tak wielu turystów jedzie wiele kilometrów, aby je zobaczyć. Gibraltar to przykład tego, że małe miasta/ państwa, zamiast rozmachem nadrabiają odpowiednim klimatem. Popołudniu wspiąłem się na skałę, aby zobaczyć rozległą panoramę oraz zobaczyć sławne małpy. Na sam szczyt wybrałem najtrudniejszą spośród możliwych dróg czyli schodami. Kilka rzędów męczącego podejścia sprawiły, iż na sam szczyt doszedłem mocno zdyszany. Upał i zero cienia, sprawiło, iż w swojej walce ze schodami byłem osamotniony, a ludzie którzy to widzieli przecierali oczy ze zdumienia. W końcu, kto normalny idzie paręset schodów z poziomu morza na ponad 400m.n.p.m w gorących słońcu z pełnym plecakiem na plecach.

P1040581

Na górze podziwiałem piękną panoramę walcząc cały czas z małpami. Słyszałem wcześniej, iż są one ciekawskie, jednak poziom ich uporu i agresji przeszły moje wszelkie wyobrażenia. Początkowo nieświadom niczego postawiłem plecak przy ścianie, aby zrobić zdjęcia okolicy. Ledwo zdążyłem się oddalić, a wszechobecne małpy zaczęły się do niego dobierać. Jedna z nich była na tyle sprytna, iż odsunęła sobie suwak i zaczęła wyciągać z plecaka rzeczy. Na całe szczęście w ostatniej chwili udało mi się uratować jego zawartość. Plecak założyłem na plecy, co jeszcze bardziej spodobało się małpim towarzyszom, którzy zaczęli na niego skakać i szarpać próbując wyciągnąć cokolwiek co wisiało na nim- jak chociażby kubek czy kartony z nazwami miejscowości. Bardzo szybko przestało mi się podobać na szczycie, na którym byłem osaczony przez wścibskie małpy.

P1040592 P1040576

P1040597

Małpy gryzły, drapały, wystawiały kły, zrywały naszyjniki i biżuterie z nadgarstków oraz wszystko co się świeciło czyli atrakcji na skale, aż zanadto. Można by rzec, iż mój plecak był dla nich chodzącą atrakcją. Nie dość, że ciekawa to jeszcze ucieka, więc dodatkowym zajęciem było złapanie. Drogą powrotną obrałem identyczną, tak aby była możliwie najszybciej. O mały włos a żałowałbym tej decyzji. Zaraz po wejściu na schody zainteresowały się mną kolejne 2 małpy, do tej pory wylegujące się w cieniu, pozując ludziom do zdjęć. Zaczęły za mną schodzić, będąc jakieś 3-4 schodki mną, czekały na odpowiedni moment, by coś zabrać z mojego plecaka. Jedna na schodach, druga na murku wzdłuż schodów. Nie było mi do śmiechu, z racji znajdującej się całej grupy małp na zboczu wzdłuż którego schodziłem. Na szczęście grupa była leniwa i skończyło się na walce z dwiema małpami, które odpuściły dopiero po połowie drogi na dół. Gdyby zainteresowało się mną więcej małp mógłbym mieć sporo problemów z poradzeniem sobie z nimi. Kolejny raz na Gibraltarze miałem po prostu szczęście.