fbpx
Tim Teller
Opowiadam, dlaczego podróż to dopiero początek. Na blogu odnajdziesz porady na temat podróżowania, blogowania podróżniczego i profesjonalizacji podróży.
Zapisz się do newslettera

Tim Teller 2017. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Gdybym pewnego dnia nie postawił sobie znaku stop, nie czytałbyś tych słów, ja nigdy nie spojrzałbym na pewne sprawy w ten sposób i nigdy nie byłbym w miejscu, w którym jestem teraz.

Zaczęło się od dwóch kółek

Kilka lat pod kolej podróżowałem na rowerze, odwiedzając kilkanaście krajów i przejeżdżając kilkadziesiąt tysięcy kilometrów. Jak widzisz, od powstania bloga, nie było ani słowa o podróżach tego typu. Nie było zmiany dętek, wybierania sakw, czy zdobywania przełęczy górskich. O tych ostatnich mógłbym trochę napisać, bo ich zdobywanie szło mi nawet dobrze i powoli zacząłem zdobywać nawet takie, które swoją skalą trudności liczą się na świecie.

W 2013 roku odbyłem swoją ostatnią, miesięczną rowerową wycieczkę do hiszpańskiej Barcelony przez Alpy. Ponad 3000 km z ogromną ilością gór po drodze, dało mi w kość, jednak nie na tyle, aby zniechęcić mnie do dalszej jazdy. Ostry łomot, jazda czasem po 12 godzin w siodle, kolejne setki kilometrów łykane jedne za drugimi tylko pobudzało mój apetyt.

przeniosło się na cztery…

Kolejny rok, 2014, był dla mnie przełomowy w wielu kwestiach. To dwanaście miesięcy pod znakiem jednego, prostego zdania Jeśli chcesz czegoś, czego nigdy nie miałeś, zacznij robić to, czego nigdy nie robiłeś. Wywróciłem wszystko w czym czułem się tylko dobrze do góry nogami, bo wiedziałem, że wszystko idzie za wolno. W kwestiach podróżniczych poczułem, że chcę jeździć coraz wyżej i dalej, robić więcej kilometrów, więcej przewyższeń, jeździć od rana do wieczora. Zacząłem ścigać się ze samym sobą.

Zaczęło brakować mi w tym wszystkim luzu, który sam sobie zabrałem. Przestałem traktować rower jako zwyczajny środek transportu nawet na dłuższych wyjazdach, a środek do podkręcania swoich wyczynów. Zacząłem mierzyć w najwyższe przełęcze świata w Himalajach i Karakorum czy wjazd na prawie 7000 m n. p. m na wulkan w Chile. Liczyło się tylko podkręcanie tempa.

Zabrałem sobie dystans do truchtania po świecie jak włóczęga, a zacząłem napinać się jakbym był zawodowcem. W mojej głowie pojawiły się myśli, że mam złą motywację do jazdy, a przede wszystkim do podróży, które pozwalały mi naładować akumulator na długi czas.

Tamtego roku, zamiast rowerem, wyruszyłem w podróż autostopową. Gdybym nie ruszył stopem, jestem pewien, że zrealizowałbym jeden z dwóch wcześniej wspomnianych celów. Byłoby to kolejnym etapem mojej wyczynowej jazdy. Rok później zrealizowałbym drugi. Zrealizowanie tego w przeciągu dwóch lat, to kwestia funduszy, nie niemożliwego, wielkich przygotowań i walki z przeciwnościami losu jak w kinie akcji. Funduszy, których jak zawsze choćby nie wiem co, zebrałbym odpowiednią ilość. Kondycyjnie i mentalnie byłem nie do zatrzymania. To nie gdybanie, to fakt, tylko co później?

Ambicję, aby rok rocznie podkręcać swoje tempo spowodowałoby, że pewnego dnia wszystko od czego zaczynałem, mogło przestać mnie cieszyć. Zacząłem zastanawiać się co będzie za kilka lat, kiedy wjadę na najwyższe i najtrudniejsze możliwe przełęcze? Wycieczkowa jazda na tydzień po Mazurach z rodziną czy znajomymi byłaby nudą, bo w tym czasie mógłbym coś zdobyć, gdzieś wjechać, pobić swój własny rekord. Czułem, że idę w tym kierunku, złym kierunku.

Moje ego wyskoczyłoby w kosmos, a ja sam czułbym, że w młodym wieku dokonałem wszystkiego, na co ludzie pracują latami i jest zwieńczeniem ich rowerowej kariery.

lecz na dwa koła wróci…

Z jednej strony było przecięcie pępowiny, bo gdy moi znajomi i rodzina usłyszeli, że jadę autostopem, łapali się za głowę. Kilka lat przyzwyczajania, że w kolejne wakacje jadę rowerem coraz dalej, aby nagle rzucić się w podróż autostopem bez pieniędzy przez większość państw Europy. Powiedz przypadkowemu kolarzowi, aby jutro wyjechał w podróż w nieznane z całkowicie pustym portfelem, zdanym na to, co spotka na drodze. Nikt nie potraktuje Cię poważnie, mnie nie traktowano. Nikt nie wierzył, patrzyli jak na osobę, która z własnej woli robi z siebie pośmiewisko. Szybko w ten sposób odsiałem tych, którzy wspierają naprawdę od tych, którzy robią to tylko gdy ich wyobraźnia jest w stanie coś pojąć, bo cała reszta jest nic nie warta.

Z drugiej strony czułem, że tak musi być, niezależnie od konsekwencji jakie to za sobą niesie. Teraz z perspektywy czasu nabieram do tego dystansu i choć nie porzuciłem swoich pierwotnych rowerowych planów, dziś patrzę na nie inaczej. Wiem, że być może za rok czy dwa, zrealizuję jeden z nich. Być może realizacje będzie czekała trochę dłużej, jednak zrobię to, bo tak sobie postanowiłem, koniec kropka.

Gdybym pewnego dnia nie wyszedł ze swojej strefy komfortu, nigdy byś tego nie czytał, nigdy byś się o mnie nie dowiedział, a ja sam nie byłbym tą samą osobą jaką dziś jestem. Dziś śmieje się z wczorajszego siebie bo wiem, że w ciągu tamtego roku zrobiłem więcej niż przez większość swojego ówczesnego życia. Nie tylko inaczej podszedłem do podróży, choć tylko o nich opowiedziałem.

To nie fenomen autostopu czy roweru, to akt mojej odwagi, aby pewnego dnia, inspirując się innymi ludźmi rozbić coś, do czego przyzwyczajałem się bardzo długo, pozbierać się na nowo i wytrwać.

Od tego wszystko się zaczęło,

od tego powstał TT