fbpx
Tim Teller
Opowiadam, dlaczego podróż to dopiero początek. Na blogu odnajdziesz porady na temat podróżowania, blogowania podróżniczego i profesjonalizacji podróży.
Zapisz się do newslettera

Tim Teller 2017. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Ostatnimi czasy postanowiłem poczynić dwa świadome i odważne ruchy. Pierwszym, było zakupienie za dziesięć złotych gotowca sushi w opakowaniu. Po kuchenno- żołądkowej rewolucji, której nawet Magda Gessler nie jest w stanie sobie wyobrazić, poszedłem na całość. Wykupiłem połowę produktów z tygodnia azjatyckiego w Lidlu. Już sam ich skład powodował, iż ugięły mi się nogi. W głowie pojawił się od razu tekst powtarzany od najmłodszych lat, gdy nabiłem sobie kolejnego guza będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze! Właściwie to musi, bo jak nie, to nawet węgiel mi nie pomoże.

image003
Sushi za 10zł

Nigdy wcześniej nie jadłem sushi. Nigdy wcześniej nawet nie spojrzałem na sklepowe lady, gdy w asortymencie pojawiły się przetwory o nazwach nie do przeczytania. Po co jeść jakieś krzaczki, skoro nie dość, że się nie najem to nawet znajomym się nie pochwalę bo nazwy nie zapamiętam?

Wybór po burzliwej dyskusji padł na zupę dyniowo- kokosową, kurczaka w sosie słodko- kwaśnym, pierwszy standard – wok nudle, drugi standard – płaty do sushi, paste boemboe ajam paniki z jakimiś krzaczkami w nazwie (ha! powtórzysz nazwę znajomym jutro w pracy?) oraz piwo tsingtag i tortilla chips ticca masala. Koncepcja na obiad była prosta, zupka później kurczak z wok nudle. Na deser piwo z chipsami. W końcu co jak co, ale piwo musi być dobre, nawet chińskie! Zdjęcie całości podziwiasz w głównej fotce.

Mistrz kuchni poleca

Całość wymagała umiejętność przygotowywania na poziomie szympansa. Wsadzić do garnka, zagotować, podać, zjeść. Proste prawda? Też tak myślałem. I to mnie właśnie zgubiło, bo ja to chciałem to zjeść. Naprawdę zjeść, bez żadnego aktorstwa zapełnić pusty żołądek. Katowałem go kilka godzin, celebrując tę chwilę. Pomyślałem – nagotuje prawdziwej chińskiej zupki, będzie pachniało w całym domu drogim, zagranicznym jedzeniem. Wiecie burżuazja, bogatość, szacunek sąsiadów. A nie cotygodniowe walenie w ściery, żeby sąsiedzi myśleli, że mam znowu schabowe na obiad. Niech czują na klatce, że się powodzi.

Szło, mimo szczerych chęci, nijak. Nie należę do miętkich, więc byle jogurcika po terminie się nie przestraszę. Nie straszne mi jedzenie chleba, który nadaje się bardziej do samoobrony niż spożycia czy opalonego na czarno banana. Podróże wykształciły mnie również kulinarnie.

Na pierwszy ogień poszła zupka kokosowo – dyniowa. Właściwie trudno jest opisać coś, czego dałem radę przetrwać jedną łyżkę. Jedna z najgorszych rzeczy jakie jadłem w życiu. Łyżka, która najpierw wykręciła mi w trąbkę nos, później język, gardło i żołądek. Nie wiem co było gorsze, smak czy zapach. Zdjęcie chciałem zrobić jakieś insta- artystyczne, ale dostosowałem poziom artystyczny do smaku.

image002
Zupka kokosowo- dyniowa

W drugim daniu widziałem ratunek. Makaron z kurczakiem to moje popisowe danie, które mogę jeść trzy razy dziennie i nic nie jest w stanie tego zmienić. Jakby to powiedział Radek Kotarski nic bardziej mylnego. Nudle wok smakował, jakbym trzymał makaron przez tydzień na balkonie w zalewie octowej, a kurczak pachniał paprykarzem szczecińskim. Co nawet było pozytywnym, bo polskim akcentem, ale jego suchość zabiła wszystko. Powiem wam, że sos w smaku przypominał pomidorowy ze szprotek. Kombajn smakowy nie na mój żołądek. Kolejny artystyczny beton poniżej.

Kurczaczek z nudlami
Kurczaczek z nudlami

Chipsy smakowały jak pringlesy, tylko z nie do końca zmielonymi przyprawami i sporo twardsze. Zjadliwe, nawet powiem nieśmiało, że dobre, ale inne od tych standardowych. Piwo jestem również w stanie  oszczędzić, choć każdy łyk po takim wstępie stawał mi w gardle. Paste bamboleo, czy jak jej tam, oddam w dobre ręce. Tak na wszelki wypadek, dorzucę stoperan gratis.

image001
Oddam w dobre ręce. Darmowo. Pożegnam ozięble.

Głodny i zły poszedłem – a jakby inaczej – na kebaba. Tradycyjnego, prawdziwego, nieskazitelnie tureckiego kebaba. Z dziada pradziada. Prowadzonego przez Turków dla mnie, prostego chłopaka z Polski, żebym posmakował trochę dalekich krajów. Kapusta z warzywnika obok, z sosem z nieokreślonego pochodzenia, o mięsie nie wspomnę.

Nic tylko usiąść i płakać.

Czy tak smakują Chiny?

Kupując to wszystko byłem świadom, że z prawdziwym azjatyckim jedzeniem mijam się na kilometr. Przerobiona na europejskie warunki papka. Niech nikt nigdy z Was nie próbuje NIGDY, przenigdy ocenić zagranicznego jedzenia po tym, co dostaje w puszce za 5,99 zł. Chińskiej kuchni, jeszcze nie jadłem Na razie to wszystko miało tyle związane z oryginałem co Pumba z Pumą i Mike z Nike’m. Wszystko to, co sprowadzane zza granic Europy do nas, nie wiele ma wspólnego z prawdą. Ich głównym celem jest posmakowanie w większości biednym smakowo Europejczykom, a nie przypominanie kuchni dalekiego wschodu. Jeśli tak mają wyglądać Chiny to ja zostanę przy chińskiej zupce, która chińska nawet z nazwy nie powinna być.

Żal mi tylko tych, którzy liczą, że w każdym prawdziwym miejscu z sushi posmakują prawdziwej Japonii za pół darmo. Kebab u prawdziwego Turka, sajgonka u prawdziwego Wietnamczyka, pizza u prawdziwego Włocha polana ketchupem w trzech różnych rozmiarach. Ciekawe ile osób szukało w Grecji ryby po grecku.

Smacznego życzy

Tim Teller